Powiedziała: „Baw się, póki jesteś dorosła”. Pomyślałam, że jest czarownicą, ale nie. Ona tylko żyje swoje życie.
Ma osiemnaście lat, ogromne czarne oczy i bardzo niebezpieczny wygląd. Mieszka we Wrocławiu. Ale Wrocław jeszcze nie nazywa się Wrocław. To Breslau, miasto śmierci. Jaki śmierć ma kolor oczu? Śmierć to rasa aryjska, wodniste spojrzenie wilka. Śmierć jest blisko, depcze po piętach, dmucha w gęste, kręcone włosy lodowatym oddechem. Śmierć jest białym krzyżem na drzwiach, niebieską gwiazdą na ramieniu.
Kto wie, co by było, gdyby matka Noemi nie poprosiła tego dostojnego aptekarza o pomoc? Wszak ich rodowód nigdy nie był zbyt klarowny, ojciec i dziadek to Niemcy, babka i matka z pochodzenia Żydówki. Tak czy siak, aptekarz wyszarpie Noemi z kategorycznego uścisku tyfusu, a potem sam zginie śmiercią powolną, delikatną, choć nieugiętą. Śmiercią przez utonięcie. W czarnych oczach Noemi.
Kim jest Noemi? Niemką z Breslau, ocaloną Żydówką, czy może matką Polką? Jest koniec wojny. Rosyjskie wojska wyganiają Niemców, trzeba wyjechać z tego miasta. Uciekają, a Noemi myśli: jakoś to będzie. I jest, małżeństwo ze starszym panem, aptekarzem. Jedno dziecko, drugie dziecko, trzecie, czwarte. Zmiana imienia na Aniela. Zmiana języka na polski. A więc jednak matka Polka. Miało nie być życia, są aż cztery. Mąż starszy o prawie trzydzieści lat. Troszczy się o żonę jak ojciec. Mają własną aptekę, niczego im nie brakuje. Co ci jest, Noemi? Zwariowałaś? Żyjesz, masz dom, czwórkę dorastających dzieci. Każdego roku wakacje w Sopocie. Czego chcesz jeszcze?
Ona nie chce: jeszcze. Ona chce: zamiast.
Matka mówiła: – Kiedy kobieta porzuca dla kochanka męża i czwórkę dzieci, to to się, moja droga, nazywa „palma”!
„Palma” odbija Noemi po kilkunastu latach zamkniętego w wygodnych pokojach życia małżeńskiego. „Palma” jest tak silna, że jej odbijania nie zatrzymają ani macierzyńskie obowiązki, ani szał rozpaczy starzejącego się męża aptekarza. Początkowo potajemne spotkania z „kochankiem” zamieniają się w otwartą wojnę o prawo do własnego życia. Nikt nigdy nie pobłogosławi wyboru Noemi. Nikt tego nie zrozumie. Nikt się na to nie zgodzi. Nikt nie uszanuje.
Spotkałam ją zaledwie kilka razy w życiu. Pierwsze wspomnienie z mojego wczesnego dzieciństwa: czerwona sukienka. Czerwona sukienka, która już na zawsze zostanie ze mną niczym sztandar kobiecości. Noemi zrobiła mi ją na drutach, gdy byłam mała. Sukienka, mimo że z dzianiny, kręciła się w kółko. Kręciła się i to jak! Z przodu miała falbanki, ozdoby, fidrygałki. I cała była taka jakaś… fru! Jakby Noemi, robiąc tę sukienkę, chciała przez tę krótką, choć jaskrawą chwilę zdążyć mnie – wychowaną w katolickiej ascezie – zepsuć, rozbisurmanić, rozpuścić. Jakby mi chciała powiedzieć: baw się, póki jesteś dzieckiem. I owszem. Pamiętam doskonale ten próżny a przyjemny jak diabli czas, gdy wszyscy w przedszkolu się zachwycali: – Skąd masz taką śliczną sukienkę? To jest zrobione szydełkiem? Na drutach? Kto ci zrobił?
Nie wiem, kto. Nigdy nie mówiłam na nią „babcia”. Za młoda była. Za piękna. Zbyt zepsuta. Jak można nazwać kobietę, która porzuca męża i czwórkę dzieci dla kochanka? Której odbija palma?
Kolejne wspomnienie. Jestem już dorosła, mam swoją rodzinę. Noemi z Tadeuszem (tak ma na imię ten „kochanek”, od lat już mąż) przyjeżdżają nad morze, do Gdyni. Oboje są już starsi, choć wciąż wyglądają bardzo dobrze. Co sprawia, że tak wyglądają? Beztroskie życie? „Palma”? Mieszkam niedaleko, proponują mi spotkanie. Zastanawiam się, jak się zachować. Ktoś mi mówił, że ona jest chytra jak Żydówka i chłodna jak Niemka. Ktoś mi mówił, że porzuciła męża. Ktoś mi mówił, że nie umie się poświęcić dla innych. Ktoś mi mówił, że niezłe z niej ziółko. Ktoś mi mówił… Czerwona sukienka z dzianiny majaczy mi jednak w pamięci jak znak zapytania. Budzi ciekawość. Dobra, trudno, jadę. Kupuję po drodze prezent. „Śmierć w Breslau” Marka Krajewskiego.
Noemi w jasnej niebieskiej bluzce wygląda jak dziewczynka. Przytula mnie na powitanie. Jest zachwycona książką, ogląda stare mapy miasta dołączone do wydawnictwa. Znajduje ulicę, na której mieszkała, gdzie była ta apteka, w której uratował ją pierwszy mąż. A potem nagle wyjmuje sporą sumę pieniędzy, wciska mi do ręki, żebym sobie (podkreśla: sobie!) kupiła „jakiś drobiazg”. Mówi: – Baw się, póki jesteś dorosła. Mimo uprzedzeń czuję do niej wielką sympatię, nie mogę oderwać od niej wzroku. Zastanawiam się nawet przez chwilę, czy ona nie jest czarownicą. Ale nie. Ona tylko żyje swoje życie.
Gdy odchodzę, Noemi zdejmuje z szyi bursztynowe korale. – Uwielbiam bursztyny – wyznaje. – Całe życie mnie chronią.
Trzeci wspomnienie to już nie wspomnienie. To teraźniejszość. Noemi jest chora. Bursztyny oddała, więc już jej nie chronią. Nie chroni jej starszy aptekarz, od lat nie żyje. Nie chroni jej beztroskie życie, które sobie wybrała zamiast poświęcenia matki Polki. Nic już jej nie chroni. Tylko Tadeusz, ten sam, z którego powodu odbiła jej kiedyś palma. Trzyma Noemi za drobną dłoń, ukradkiem ociera łzy. Kruchą jak porcelana przywiózł niedawno do hospicjum świętego Wawrzyńca. Był bezradny wobec postępującej choroby. Teraz siedzi przy jej łóżku, przy którym poustawiał potrzebne drobiazgi. Krem, szampon, szczotkę do włosów.
– Wie gehts? – pyta mnie cichutko Noemi. Mówi coraz częściej po niemiecku. Lekarze nie rozumieją, tłumaczę, że to jej język dzieciństwa, a ona właśnie do dzieciństwa wróciła. Czasem ktoś jęknie zza ściany, więc na moje pytanie, jak się czuje, odpowiada, że inni mają gorzej. Pokazuje mi zdjęcia swoich rodziców. Matka to piękna kobieta, ojciec przystojniak. Noemi mruga do mnie: mamy świetne geny. Kiwam głową. To prawda, mamy świetne geny. Nie starzejemy się w ogóle, najwyżej cofamy się w czasie.
Wracam do niej po pracy, zawsze mnie wita uśmiechem. A potem zamyka oczy i kuli się pod kocem. Mówi coraz mniej i coraz ciszej. Kurczy się z dnia na dzień, jakby postanowiła zniknąć.Wygląda tak, że można ją schować w dłoniach. Zastanawiam się, po co w hospicjum są tak duże łóżka? Przecież ona spokojnie mieści się w kołysce.
Piękna i wzruszająca historia. W takich sytuacjach zawsze oczekuje się. że to kobieta będzie cierpieć resztę swoich dni w imię „dobra dzieci czy męża” Nikt nie powinien cierpieć, ale wcale nie uważam, że nasze poświęcenie ma być czymś oczywistym, co przychodzi, jak wiele osób mylnie sądzi- naturalnie.
[…] dlaczego piszę o bursztynkach ♪? Znajdziecie je również w krótkim opowiadaniu o trudnych ludzkich wyborach, które Wam […]
Świetnie napisana sylwetka. Żyje swoje życie. Trudny wybór – ale własny.
Sylwia, strasznie mi się podoba to jak piszesz ^__^